🏴 [Futbol] Premier League, angielska piłka, piłkarze...
-
Burnley 0-2 Manchester City
3' Gabriel Jesus; 38' Raheem Sterling İ. Gündoğan
Biorąc pod uwagę tylko formę z ostatnich tygodni, Manchester City wyrósł na głównego faworyta do zdobycia mistrzostwa Anglii w tym sezonie. Drużyna prowadzona przez Josepa Guardiolę od wielu tygodni prezentuje wysoką oraz równą formę. W środę przekonała się o tym jedenastka Burnley.
Manchester City przystępował do meczu w roli murowanego faworyta do zwycięstwa i nie zawiódł swoich kibicom. Losy spotkania rozstrzygnął już w pierwszej połowie, w której trakcie zdobył obie bramki. Prowadzenie dla Obywateli już w czwartej minucie dał Gabriel Jesus, który uderzeniem głową z kilku metrów dobił obronione przez bramkarza uderzenie jednego ze swoich kolegów.
Drugiego gola goście dołożyli w 38. minucie. Tym razem po świetnym zagraniu Ilkaya Guendogana wzdłuż linii bramkowej, piłkę do bramki Burnley z bliska skierował Raheem Sterling. Na przerwę mogli schodzić w komfortowej sytuacji.
W drugiej połowie goście z Manchesteru nadal dominowali nad swoim rywalem, stwarzali sobie kolejne sytuacje, ale wynik nie uległ już zmianie.
Fulham 0-2 Leicester City
17' Kelechi Iheanacho J. Maddison; 44' James Justin J. Maddison
Prowadzony przez Brendana Rodgersa Leicester City również był zdecydowanym faworytem swojego spotkania. Losy w wyjazdowym meczu na Craven Cottage chciały zrehabilitować się za ostatnie niepowodzenia. W dwóch ostatnich kolejkach zdobyły bowiem tylko dwa punkty – 1:1 z Evertonem i 1:3 z Leeds.
Środowe spotkanie w Londynie świetnie ułożyło się jednak dla gości, którzy już w 17. minucie wyszli na prowadzenie. Po precyzyjnym dośrodkowaniu Jamesa Maddisona z prawego skrzydła, do siatki uderzeniem głową z kilku metrów trafił Kelechi Iheanacho.
Tuż przed przerwą Lisy podwyższyły na 2:0. Ponownie ze świetnej strony zaprezentował się Maddison, który w polu karnym wymanewrował dwóch rywali, a następnie wyłożył piłkę Jamesowi Justinowi. Ten minął Alphonse’a Areolę i trafił do pustej bramki.
W drugiej połowie nie obejrzeliśmy ani jednego gola. Trzy punkty zdobyte przez Leicester w tym meczu pozwoliły drużynie awansować na trzecie miejsce w tabeli.
Leeds United 1-2 Everton
48' Raphinha P. Bamford - 9' Gylfi Sigurðsson L. Digne; 41' Dominic Calvert-Lewin B. Godfrey
Już w pierwszych minutach obie drużyny prezentowały ofensywny futbol. Worek z bramkami rozwiązał się przed upływem kwadransa. Gylfi Sigurdsson w idealnym momencie nabiegł na piłkę w polu karnym, którą wcześniej zagrał Lucas Digne. Boczny obrońca, dzięki swojej szybkości zwiódł kilku rywali, a po chwili posłał znakomitą centrę na skraj szesnastki. Zagranie Francuza skutecznie wykończył 31-letni kapitan Evertonu, strzelając w sam środek bramki.
Podopieczni Marcelo Bielsy zaraz po utracie gola, ruszyli do odrabiania strat. W 20. minucie znakomitą okazję zmarnował Ezgjan Alioski. Piłkarz Leeds oddał strzał z krawędzi pola karnego, jednak trafił tylko w słupek. Z kolei chwilę później golkiper Evertonu popisał się kapitalną interwencją przy uderzeniu Pascala Struijka. Stoper podczas rzutu rożnego wyskoczył najwyżej do dośrodkowania z boku boiska. Po jego uderzeniu głową futbolówka leciała wprost pod poprzeczkę, ale Olsen stał na posterunku.
Gospodarze dyktowali warunki w tym spotkaniu, gdy The Toffees lepiej czuli się w kontratakach oraz stałych fragmentach gry. Pawie próbowały wszystkiego, lecz nie potrafiły wykorzystać swojej przewagi. Z kolei ofensywne ataki Evertonu były groźniejsze. Chwilę przed końcem pierwszej połowy, Dominic Calvert-Lewin wpisał się na listę strzelców. Angielski napastnik sprytnie zgubił krycie podczas rzutu rożnego i z odległości kilku metrów wpakował piłkę głową tuż obok prawego słupka.
Argentyński menadżer przed zejściem do szatni nie kipiał entuzjazmem. Rozmowa motywacyjna podczas przerwy przyniosła oczekiwany efekt. Zaledwie po dwóch minutach od rozpoczęcia drugiej części spotkania, Leeds strzeliło bramkę kontaktową. Nadzieję Pawiom na korzystny rezultat przywrócił Raphinha. Brazylijczyk z z bliskiej odległości dokładnie przymierzył w lewy dolny róg, nie dając Pickfordowi większych szans.
Mateusz Klich z kolegami nie był w stanie doprowadzić do remisu. Reprezentant Polski nie pokazał nic szczególnego i został zmieniony w 69. minucie przez Robertsa. Do ostatnich sekund obie drużyny nie rezygnowały ze zdobywania bramek. Golkiperzy mieli sporo pracy. Więcej do powiedzenia miały Pawie, ale między słupkami znakomicie spisywał się Pickford. Everton zdołał utrzymać korzystny rezultat do końca, przez co powrócił na właściwą ścieżkę po dwóch meczach bez wygranej.
Aston Villa 1-3 West Ham United
81' Ollie Watkins J. Grealish - 51' Tomáš Souček S. Benrahma; 56' Jesse Lingard M. Antonio; 83' Jesse Lingard M. Antonio
W innym środowym spotkaniu 22. kolejki Premier League West Ham United pokonał na wyjeździe 3:1 Aston Villę i awansował na piąte miejsce w ligowej tabeli.
West Ham United w ostatniej kolejce przegrał 1:3 u siebie z Liverpoolem, ale wcześniej mógł się pochwalić serią czterech kolejnych ligowych wygranych. Teraz drużyna Łukasza Fabiańskiego chciała wrócić na zwycięską ścieżkę.
W pierwszej połowie inicjatywa należała do gości z Londynu, którzy zdecydowanie częściej gościli w okolicy bramki przeciwnika, ale to Aston Villa była bliżej wyjścia na prowadzenie. W 27. minucie bliski wpisania się na listę strzelców był Ollie Watkins, ale piłka po jego ładnym uderzeniu trafiła w słupek. Na przerwę ostatecznie obie jedenastki schodziły przy bezbramkowym remisie.
W drugiej połowie West Ham nie pozostawił już jednak złudzeń swoim rywalom. W 51. minucie Młotom prowadzenie dał Tomas Soucek, który precyzyjnym strzałem z prawej strony pola karnego wykorzystał świetne podanie Saida Benrahmy. Pięć minut później na listę strzelców wpisał się sprowadzony z Manchesteru United Jesse Lingard.
Gospodarze nadzieję na uzyskanie w tym meczu korzystnego wyniku odzyskali w 81. minucie. Kontaktowego gola po świetnym podaniu Jacka Grealisja zdobył Ollie Watkins. Dwie minuty później West Ham odpowiedział jednak trzecim trafieniem. Drugiego gola w swoim debiucie w nowym zespole zdobył Lingard, który wykończył kontratak swojego zespołu.
Liverpool 0-1 Brighton & Hove Albion
56' Steven Alzate L. Trossard
Liverpool po ostatnich dwóch wyjazdowych zwycięstwach 3:1 z Tottenhamem Hotspur i West Hamem United do meczu z Brighton przystępował w roli zdecydowanego faworyta. Wydawało się, że po tym co The Reds zaprezentowali w ostatnich meczach, nawet mimo osłabień nie będą mieli problemów z sięgnięciem po pełną pulę.
Podopieczni Juergena Kloppa już w trzeciej minucie mogli wyjść na prowadzenie, ale świetnej okazji nie wykorzystał Mohamed Salah, który mając przed sobą praktycznie tylko bramkarza uderzył nad poprzeczką. Jak się okazało była to jedyna groźniejsza sytuacja stworzona przez gospodarzy w pierwszej połowie tego spotkania.
Brighton bardzo dobrze radził sobie z atakami faworyzowanych rywali, samemu od czasu do czasu zapędzając się pod bramkę przeciwnika. W 24. minucie gości mogli objąć prowadzenie, ale dobrą okazję zmarnował Daniel Burn, którzy skiksował przy próbie oddania strzału z siedmiu metrów. Ostatecznie na przerwę obie jedenastki schodziły przy bezbramkowym wyniku.
Kilkanaście minut po przerwie Brighton niespodziewanie wyszedł na prowadzenie. Po dośrodkowaniu z prawego skrzydła, piłkę głową przed bramkę zgrał Leandro Trossad, a do siatki trafił Steven Alzate. Strata bramki nieco pobudziła ospałych tego dnia The Reds, którzy w kolejnych minutach ruszyli do ataków.
W 70. minucie kolejną okazję do wpisania się na listę strzelców zmarnował Salah, który po podaniu z prawej strony pola karnego ponownie uderzył nad bramką. Goście wcale nie zamierzali się tylko bronić i starali się wykorzystać każdą nadarzającą się okazję do zdobycia gola. W efekcie do kilku interwencji zmuszony został Caoimihin Kelleher, który bronił między innymi strzały Pascala Grossa i Leandro Trossarda. Wynik 1:0 utrzymał się do ostatniego gwizdka sędziego.
W zwycięskim zespole całe spotkanie na ławce rezerwowych spędzili dwaj reprezentanci Polski Jakub Moder i Michał Karbownik.
Po tym spotkaniu Liverpool zajmuje czwarte miejsce w tabeli Premier League ze stratą już siedmiu punktów do prowadzącego Manchesteru City, który ma również jedno spotkanie do rozegrania więcej.
-
Tottenham 0-1 Chelsea
24' k. Jorginho
Od początku czwartkowego spotkania inicjatywa należała do gości, którzy rozgrywali swoje trzecie spotkanie pod wodzą Thomasa Tuchela. The Blues dłużej utrzymywali się przy piłce, częściej gościli również w okolicy pola karnego rywali, ale nie miało to przełożenia na liczbę klarownych sytuacji.
W pierwszej połowie obie drużyny oddały po jednym celnym strzale. Chelsea objęła po nim prowadzenie. W 24. minucie do bramki strzeżonej przez Hugo Llorisa z rzutu karnego trafi Jorginho. Prowadzący to spotkanie sędzia Andre Marriner “jedenastkę” podyktował za faul Erica Diera na Timo Wernerze.
Pod bramką Chelsea najgroźniej w pierwszej odsłonie meczu było tuż przed jej zakończeniem. Wówczas do sytuacji strzeleckiej doszedł Serge Aurier, ale główkował niecelnie. Na przerwę w zdecydowanie lepszych humorach schodzili więc goście.
W drugiej połowie podopieczni Jose Mourinho nie potrafili odmienić losów rywalizacji. W dalszym ciągu mieli problemy z konstruowaniem akcji i przedostawaniem się pod bramkę rywali. Chelsea również nie zachwycała, ale na pewno stwarzała większe zagrożenie.
W 60. minucie przed szansą wpisania się na listę strzelców stanął Werner, ale został zablokowany przez obrońcę. Kwadrans później celnie na bramkę Tottenhamu uderzał Mason Mount, ale na posterunku był Lloris. Gospodarze odpowiedzieli zaskakującym uderzeniem Erika Lameli z dystansu, ale Edouard Mendy pewnie interweniował. Wynik 1:0 utrzymał się do ostatniego gwizdka sędziego.
Da Chelsea to druga wygrana z rzędu pod wodzą nowego trenera. Dzięki niej The Blues awansowali na szóste miejsce w tabeli. Z kolei Tottenham już w trzecim kolejnym ligowym meczu schodził z boiska bez punktów.
-
Tabela + najlepsi strzelcy i asystenci
-
Aston Villa 1-0 Arsenal
2' Ollie Watkins B. Traoré
Mecz rozpoczął się bardzo dobrze dla gospodarzy. Już w pierwszej akcji wyprowadzili zabójczy atak. Zbyt lekko futbolówkę wycofał jeden z piłkarze Arsenalu, dlatego została przejęta przez Bertranda Traore. Skrzydłowy wbiegł z piłką w pole karne i zagrał ją do Olliego Watkinsa. Anglik pewnym uderzeniem między nogami jednego z obrońców umieścił piłkę w bramce.
Obie drużyny próbowały dalej atakować, ale dobrze spisywali się golkiperzy. W bramce Kanonierów debiutował Mathew Ryan, który dobrze się spisywał.
W drugiej połowie mecz stał się bardziej otwarty, ponieważ obie drużyny stwarzały sobie więcej sytuacji. Jako pierwsi groźnie zaatakowali piłkarze Aston Villi, ale na posterunku był Ryan, który obronił uderzenie Johna McGinna. Swoich szans próbowali Nicolas Pepe i Martin Odegaard, ale zawodnikom Arsenalu brakowało szczęścia.
Pod koniec meczu Mathew Ryan musiał ponownie popisać się dobrymi paradami. Najpierw wybronił strzał Jacka Grealisha, a następnie zatrzymał Olliego Watkinsa. Końcowy rezultat to 1:0. Dla Arsenalu jest to trzeci z rzędu mecz w Premier League bez zwycięstwa. Aston Villa awansowała natomiast na ósme miejsce w tabeli.
Burnley 1-1 Brighton & Hove Albion
53' Jóhann Guðmundsson - 36' Lewis Dunk P. Groß
Równolegle rozgrywano starcie na Turf Moor, gdzie o zwycięstwo rywalizowały drużyny, których głównym celem jest pozostanie w Premier League. W meczu Burnley kontra Brighton faworytem byli goście, ale w piłce nożnej widzieliśmy już wiele niespodzianek.
Pierwsza połowa dość niespodziewanie upłynęła pod znakiem zdecydowanej przewagi Burnley, które oddało aż 11 strzałów, ale tylko cztery celne. Brighton próbowało tylko pięciokrotnie, ale zdołało objąć prowadzenie. W 36. minucie Pascal Gross dośrodkował z rzutu rożnego w szesnastkę, gdzie czekał już Lewis Dunk. Anglik uderzył futbolówkę głową w lewy dolny róg bramki. Do przerwy wynik już się nie zmienił.
W drugiej połowie Burnley znów było stroną dominującą i w końcu trafiło do siatki. Johann Gudmundsson znalazł się właściwym miejscu o odpowiedniej porze i przymierzył pewnie w prawy róg bramki. Goście w tej części meczu nie oddali nawet celnego strzału, więc nie mogą mieć pretensji, że finalnie zremisowali 1:1.
Newcastle United 3-2 Southampton
16' Joseph Willock A. Saint-Maximin; 26' Miguel Almirón A. Saint-Maximin; 45' +4 Miguel Almirón - 30' Takumi Minamino R. Bertrand; 48' James Ward-Prowse
49' Jeff HendrickO 16:00 rozpoczęły się zmagania na dwóch stadionach, Jednym z nich było St. James’ Park, gdzie Newcastle rywalizowało z Southampton. Oba zespoły miały coś do udowodnienia, ponieważ spisywały się ostatnio słabo. Zwłaszcza Święci, którzy ulegli w minionej kolejce Manchesterowi United aż 0:9.
Jeżeli spojrzymy tylko na statystyki, można stwierdzić, że Southampton w pierwszej połowie zagrało dobrze. Oddało kilka strzałów i dominowało w posiadaniu piłki. Boiskowa rzeczywistość była jednak zgoła inna. W 16. minucie Newcastle prowadziło 1:0, gdy Allan Saint-Maximin podał do Joe Willocka, który wykończył sytuację. Dziesięć minut później Sroki wygrywały już 2:0. Ponownie asystował Saint-Maximin, a na listę strzelców wpisał się Miguel Almiron.
Southampton starało się odrobić straty i po pół godziny gry na tablicy wskazującej wynik było 2:1. Ryan Bertrand podał do Takumiego Minamino, a ten strzelił kontaktowego gola. W ostatniej akcji pierwszej połowy Newcastle znów trafiło do siatki i prowadziło różnicą dwóch goli. Ponownie w roli głównej wystąpił Almiron. Tym razem Paragwajczyk wykorzystał serię błędów rywali i mógł świętować z kolegami. Jan Bednarek z pewnością będzie chciał zapomnieć o tej części meczu, ponieważ był mocno zamieszany w utratę każdego z trzech goli.
W drugiej połowie również działo się mnóstwo, ponieważ trzy minuty po wznowieniu gry, fenomenalnego gola strzelił James Ward-Prowse. 26-latek kapitalnie wykonał rzut wolny i pokonał goalkeepera Newcastle uderzeniem w lewy róg bramki. Chwilę później drugą żółtą kartkę zobaczył Jeff Hendrick, który przedwcześnie udał się do szatni. Southampton całkowicie zdominowało przeciwnika po przerwie, ale nie zdołało już strzelić gola i ostatecznie przegrało z Newcastle 2:3.
Fulham 0-0 West Ham United
90' +7 Tomáš Souček
Faworytami meczu byli przyjezdni. Piłkarze Młotów w pięciu ostatnich potyczkach Premier League wygrywali czterokrotnie. Z kolei rywale ze strefy spadkowej w tym okresie nie odnieśli ani jednej wiktorii.
Gracze Davida Moyesa mogli wyjść na prowadzenie po 12. minutach spotkania na Craven Cottage. Swojej sytuacji nie wykorzystał jednak Jarrod Bowen, który uderzył obok bramki Fulham FC. Kilkanaście minut później przestrzelił zaś Tomas Soucek. Przed przerwą z dystansu próbował jeszcze Ademola Lookman, lecz uderzył obok lewego słupka.
Kilka minut po zmianie stron zrobiło się groźnie w polu karnym gości. Dobrą okazję miał Ruben Loftus-Cheek, ale Fabiański w porę wyszedł z bramki i utrudnił oddanie precyzyjnego uderzenia rywalowi. W odpowiedzi Vladimir Coufal trafił w poprzeczkę.
W 72. minucie Fulham FC miało rzut rożny. Do piłki doszedł Tosin Adarabioyo, ale nie wykorzystał szansy na zdobycie premierowej bramki w tym meczu i strzelił ponad poprzeczką. W końcówce dwukrotnie próbował Loftus-Cheek, ale też nie udało mu się zmienić wyniku. W doliczonym czasie gry, po wideoweryfikacji, czerwony kartonik za atak łokciem obejrzał Soucek.
Do samego końca nie zobaczyliśmy goli i oba kluby zdobyły po jednym oczku. Aktualnie beniaminek jest na 18. lokacie. Młoty zajmują natomiast piąte miejsce.
Manchester United 3-3 Everton
24' Edinson Cavani M. Rashford; 45' Bruno Fernandes A. Wan-Bissaka; 70' Scott McTominay L. Shaw - 49' Abdoulaye Doucouré; 52' James Rodríguez A. Doucouré; 90' +5 Dominic Calvert-Lewin M. Keane
W pierwszej połowie Czerwone Diabły zaprezentowały swoją najlepszą wersję. Były nastawione proaktywnie, wykorzystywały swoje okazje i szybko zażegnywały niebezpieczeństwo pod własnym polem karnym.
W 24. minucie gospodarze objęli prowadzenie. Marcus Rashford miał mnóstwo miejsca przed wrogim polem karnym i dośrodkował w kierunku Edinsona Cavaniego. Urugwajczyk nie marnuje takich okazji. Z łatwością przeskoczył Michaela Keane’a i głową wyprowadził Manchester United na prowadzenie. Czerwone Diabły emanowały sporą pewnością siebie, czego najlepszym dowodem niech będzie gol Bruno Fernandesa tuż przed przerwą. Portugalczyk otrzymał piłkę tuż przed polem karnym, zauważył, że Robin Olsen jest wysunięty i pięknym strzałem podwoił prowadzenie swojej drużyny.
Carlo Ancelotti musiał zaprezentować swoim podopiecznym naprawdę dobrą gadkę motywacyjną, bo nie minęło siedem minut drugiej połowy, a na tablicy świetlnej pojawił się rezultat remisowy. Najpierw Abdoulaye Doucoure dobił uderzenie Dominica Calverta-Lewina, a następnie Francuz popisał się przytomnym podaniem przy strzale Jamesa Rodrigueza na wagę remisu.
Nie podcięło to skrzydeł gospodarzom. Nadal napierali, a sam Marcus Rashford zmarnował trzy dogodne okazje do zdobycia bramki. Gol padł jednak po stałym fragmencie gry. Luke Shaw dośrodkował z rzutu wolnego, a Scott McTominay wygrał pojedynek z Masonem Holgate’em i głową przywrócił swej drużynie trzy punkty.
W ostatniej minucie doliczonego czasu gry Everton zdołał jednak wyrwać remis. Po rzucie wolnym Calvert-Lewin na wślizgu wykorzystał jednak strącenie Keane’a i pokonał Davida de Geę.
Sobotni remis oznacza, że Czerwone Diabły tracą dwa punkty do liderującego rywala zza miedzy. Należy jednak pamiętać, że Manchester City rozegrał dwa spotkania mniej. Everton natomiast awansował na szóstą lokatę.
-
Tottenham 2-0 West Bromwich Albion
54' Harry Kane P. Højbjerg; 58' Heung-Min Son L. Moura
Koguty mogły wyjść na prowadzenie w 18. minucie. Przed szansą stanął Harry Kane, ale Anglik minimalnie spudłował. Pod koniec pierwszej połowy znowu zakotłowało się w polu karnym gości. Serge Aurier został jednak zatrzymany przez skuteczną interwencję golkipera West Bromwich Albion.
W 45. minucie szansę mieli goście. Bramkę mógł zdobyć Mbaye Diagne, lecz tym razem na wysokości zadania stanął Hugo Lloris i do przerwy mieliśmy bezbramkowy remis.
Gospodarze bardzo długo nie mogli znaleźć recepty na rozmontowanie defensywy rywali. Udało im się to dopiero w 54. minucie. Wówczas Pierre-Emile Hojbjerg dostrzegł w polu karnym Harry’ego Kane’a, a ten pewnie pokonał bramkarza rywali.
Londyńczycy poszli za ciosem. Chwilę potem Lucas Moura przeprowadził solową akcję, którą mocnym uderzeniem wykończył Son Heung-Min. Londyńczycy byli w tym momencie zdecydowanie bliżej zainkasowania kompletu oczek. Więcej goli już nie padło i Tottenham Hotspur triumfował 2:0.
Jakie są plany obu ekip na kolejną serię gier? Zawodnicy z Londynu zagrają w delegacji z Manchesterem City. Tymczasem West Bromwich Albion podejmie Manchester United.
Wolverhampton 0-0 Leicester City
Przyjezdni przystępowali do tego meczu jako trzecia siła angielskiej Premier League. Lisy mogły liczyć na korzystny wynik, zwłaszcza, że w pięciu ostatnich spotkaniach wyjazdowych rozgrywanych w lidze wygrywały trzykrotnie i notowały dwa remisy. Po raz ostatni w delegacji przegrały 22 listopada na Anfield z Liverpoolem.
Wolverhampton nie jest jednak chłopcem do bicia. Zespół ten pokonywał w tym sezonie Chelsea (a potem z The Blues też zremisował) i Arsenal. Odbierał też punkty Tottenhamowi.
Niedzielny mecz był niezmierne wyrównany. Oba zespoły oddały po tyle samo (13) strzałów na bramkę. Nieco częściej piłkę mieli piłkarze Leicester City, ale nie przekładało się to na większe zagrożenie pod bramką rywala. Goście oddali w całym meczu trzy celne strzały. To obrazuje ich główny problem tego popołudnia – brakowało im wykończenia akcji. Losów meczu nie odmienił nawet Jamie Vardy, który pojawił się w 61. minucie na placu gry.
Napastnik Lisów powrócił po kontuzji i miał jedną sytuację, ale uderzał głową niecelnie. Szczególnie aktywny był tego popołudnia James Maddison, ale nie znalazł on sposobu na czujnego bramkarza Wilków.
Gospodarze oddali tylko jeden celny strzał na bramkę Groźnie uderzał Fabio Silva, ale skuteczną interwencją popisał się Kasper Schmeichel.
Liverpool 1-4 Manchester City
63' k. Mohamed Salah - 49' İlkay Gündoğan; 73' İlkay Gündoğan P. Foden; 76' Raheem Sterling B. Silva; 83' Phil Foden G. Jesus
Karny nietrafiony : 37' İlkay GündoğanW zdecydowanie lepszych nastrojach przystępowali do tego meczu The Citizens. W ostatnim czasie wygrywali mecz za meczem, czego efektem było umocnienie się na czele tabeli Premier League. W pięciu poprzednich spotkaniach ligowych Manchester City nie stracił nawet gola. Co innego Liverpool. Aktualni mistrzowie Anglii znowu przegrali, 3 lutego ulegając Brighton and Howe Albion. Wcześniej, w styczniu, przegrywali też z Burnley i w FA Cup z Manchesterem United.
Choć mecz rozgrywano na Anfield, to goście uchodzili za nieznacznych faworytów. Od początku oba zespoły grały asekuracyjnie, a pierwszą groźną sytuację oglądano po 24 minutach gry. Nad poprzeczką głową uderzał wówczas atakujący Liverpoolu, Sadio Mane. To gospodarze byli w tamtym fragmencie meczu groźniejsi, a swoich sił z dystansu próbował Roberto Firmino.
Manchester City długo nie stwarzał zagrożenia pod bramą rywali, ale gdy już zaatakował, to The Reds znaleźli się w opałach. Rozpędzonego Raheema Sterlinga sfaulował w polu karnym Fabinho i goście otrzymali jedenastkę. Na gola nie zdołał zamienić jej jednak Ilkay Gundogan, uderzając nad poprzeczką.
Nie trzeba było jednak długo czekać, by ten sam zawodnik się zrehabilitował. To właśnie Gundogan dał ekipie Pepa Guardioli prowadzenie. Uczynił to w 49. minucie – i to nie ze stałego fragmentu gry. Alisson wybronił co prawda strzał Fodena, ale był już bezradny przy dobitce wspomnianego Gundogana.
Liverpool zgodnie z oczekiwaniami rzucił się do ataku i gdyby nie blok Stonesa, wyrównałby Curtis Jones. Ostatecznie to nie on, a Mohamed Salah wpisał się na listę strzelców. W 62. minucie został on sfaulowany w polu karnym przez Rubena Diasa i sam wymierzył sprawiedliwość trafiając do siatki.
W 71. minucie piłka zatrzepotała ponownie w siatce Liverpoolu, ale gol nie mógł zostać uznany. Stones, który skierował piłkę do bramki, w momencie wrzutki Gundogana znajdował się na wyraźnym spalonym.
O meczu tym długo będzie pamiętać bramkarz The Reds, Alisson. To on w dużej mierze przegrał swojej drużynie ten mecz. Przy golu z 73. minucie niepotrzebnie bawił się piłką, a potem wybił ją pod nogi rywali. Po szybkiej kontrze i podaniu Fodena z bliska do siatki trafił drugi już raz tego popołudnia Ilkay Gundogan.
Alisson jeszcze gorzej zachował się w 76. minucie. Po prostu podał on piłkę pod nogi Bernardo Silvy. Piłkarzowi Manchesteru City nie pozostało nic innego jak tylko dograć ją do niepilnowanego Raheema Sterlinga. Tak padła bramka na 3:1, która pogrążyła Liverpool.
Gospodarze znaleźli się na łopatkach i nie byli już mentalnie w stanie się podnieść. Ekipa Guardioli złapała za to wiatr w żagle i nie miała dość. Efektem tego była kolejna udana akcja zakończona golem. Phil Foden wbiegł w pole karne, zmylił Robertsona i następnie huknął tuż pod poprzeczkę.
Manchester City jest w wymarzonym położeniu. Ma 50 punktów i pięć oczek przewagi nad Manchesterem United (przy jednym meczu rozegranym mniej). Strata Liverpoolu do lidera wynosi już 10 punktów. Ekipa Jurgena Kloppa raczej na pewno nie obroni mistrzostwa Anglii.
Sheffield United 1-2 Chelsea
55' sam. Antonio Rüdiger - 43' Mason Mount T. Werner; 58' k. Jorginho
Gospodarze zaczęli odważnie i już w 1. minucie stworzyli groźną sytuację pod bramką Edouarda Mendy’ego, ale Oliver Burke był nieskuteczny. Chelsea przeważała, miała inicjatywę, klepała, ale niewiele z tego wynikało. W 12. minucie Kevin Friend wskazał na rzut karny po faulu Bena Chilwella, ale po sprawdzeniu VAR okazało się, że zawodnik Sheffield był na spalonym i sędzia zmienił decyzję. Chelsea mogła mówić o sporym szczęściu, ponieważ ofsajd był minimalny.
Piłkarze The Blues po tych dwóch chwilach rozkojarzenia pozbierali się i do przerwy praktycznie nie dopuszczali rywali pod swoją bramkę. Sami długimi momentami nie schodzili z połowy przeciwnika, ale Aaron Ramsdale nie przeżywał jakiegoś wielkiego oblężenia.
Tuż przed przerwą wysiłki podopiecznych Thomasa Tuchela zostały nagrodzone. Timo Werner przytomnie odebrał do Masona Mounta na środek pola karnego, a ten płaskim strzałem przy słupku nie dał szans bramkarzowi. Chelsea objęła prowadzenie, a Mount został drugim najmłodszym piłkarzem w historii klubu, który zdobył 10 bramek w Premier League. Dokonał tego mając 22 lata i 28 dni. Lepszy od niego był tylko Arjen Robben (21 lat i 342 dni).
Druga połowa zaczęła się świetnie dla gospodarzy, którzy już w 54. minucie zdołali doprowadzić do remisu, a właściwie uczynił to Antonio Rudiger. Trudno odgadnąć, o co chodziło obrońcy Chelsea, który po protopadłym podaniu rywali, właściwie je przedłużył obok wychodzącego Mendy’ego i skierował piłkę do bramki. Kuriozalny samobój, jakie rzadko się ogląda na takim poziomie. Niemiec pewnie byłby głównym winowajcą straty punktów przez gości, ale na ratunek pospieszył mu rodak. Timo Werner wpadł w pole karne, tam faulował go bramkarz rywali, a jedenastkę na gola zamienił Jorginho.
Goście wrócili na prowadzenie i nie oddali go już do końca spotkania. Thomas Tuchel mądrze zarządzał siłami swoich zawodników, jednocześnie dbając o korzystny wynik. Kwadrans przed końcem Timo Wernera zastąpił N’Golo Kante. Francuz oczywiście miał za zadanie wzmocnić środek pola i rozbijać potencjalne ataki przeciwników. Ci choć chcieli wyrównać, to nie potrafili. Zabrakło atutów i pomysłu, aby zaskoczyć po raz drugi Mendy’ego, a co za tym idzie, zdobyć choćby jeden punkt. Sytuacja Szabli jest trudna, z 11 punktami na koncie zamykają tabelę, ale jeżeli podtrzymają formę z ostatnich tygodni i będą potrafili wygrywać raz na dwa mecze, to mogą jeszcze sporo namieszać w Premier League.
W następnej kolejce Chelsea podejmie na Stamford Bridge Newcastle United, a Sheffield zmierzy się na wyjeździe z West Hamem, w którego barwach dobrą formę prezentuje Łukasz Fabiański.
-
Leeds United 2-0 Crystal Palace
3' Jack Harrison S. Dallas; 52' Patrick Bamford
Do poniedziałkowego spotkania w lepszych nastrojach przystępowały Orły, które w ostatnich dwóch kolejkach zdobyły komplet punktów. Najpierw pokonały u siebie 1:0 Wolverhampton Wanderers, a następnie ograły na wyjeździe 2:1 Newcastle United. Gospodarze chcieli natomiast zrehabilitować się za ostatnią porażkę na Elland Road z Evertonem (1:2).
Mecz nie mógł się lepiej ułożyć dla Leeds, które już w trzeciej minucie objęło prowadzenie. Na uderzenie z kilkunastu metrów zdecydował się Jack Harrison, a mocno uderzona piłka po nogach jednego z interweniujących obrońców wylądowała pod poprzeczką. Był to jedyny gol w pierwszej połowie, która toczyła się pod dyktando drużyny Mateusza Klicha. Przy lepszej skuteczności gospodarze mogli schodzić na przerwę z bardziej okazałą zaliczką bramkową.
W drugiej połowie przewaga podopiecznych Marcelo Bielsy była jeszcze wyraźniejsza. Siedem minut po przerwie na 2:0 podwyższył Patrick Bamford, który trafił do siatki dobijając obroniony przez bramkarza strzał Raphinhy. Warto tutaj dodać, że ostatniego z nich bardzo dobrym podaniem uruchomił Klich.
W 84. minucie bliski zdobycia trzeciego gola dla gospodarzy był Jack Harrison. Po błędzie rywali wpadł z piłką w pole karne, ale uderzeniem z około 14 metrów trafił w poprzeczkę. Trzy punkty ostatecznie jednak trafiły na konto Leeds, które dzięki tej wygranej przesunęło się na 10. miejsce w tabeli.
-
Wyniki piątej rundy FA Cup
Pary ćwierćfinałowe
-
Leicester City 3-1 Liverpool
78' James Maddison; 81' Jamie Vardy; 85' Harvey Barnes W. Ndidi - 67' Mohamed Salah R. Firmino
Od początku spotkania zdecydowanie dłużej przy piłce utrzymywali się podopieczni Juergena Kloppa, którzy starali się narzucić rywalom swoje warunki. Robili to całkiem dobrze, bowiem znacznie częściej gościli w okolicy pola karnego przeciwnika. Obie drużyny w pierwszych trzech kwadransach miały jednak bardzo dobrze okazje do objęcia prowadzenia.
W 26. minucie wynik meczu powinien otworzyć Roberto Firmino, który po świetnym zgraniu piłki dopadł do niej trzy metry przed bramką. Uderzenie Brazylijczyka wyśmienicie wybronił jednak Kasper Schmeichel. Kolei trzy minuty przed przerwą bliski zdobycia gola dla gospodarzy był Jamie Vardy, który znalazł się w sytuacji sam na sam z bramkarzem Liverpoolu, ale futbolówka po jego mocnym strzale trafiła w poprzeczkę.
Kilkanaście minut po wznowieniu gry szczęście nie dopisało Trentowi Alexandrow-Arnoldowi, który bezpośrednio uderzał z rzutu wolnego. Piłka odbiła się jednak od poprzeczki. W 67. minucie The Reds zdołali objąć prowadzenie. Świetnym technicznym strzałem, którego szans obronić nie miał Schmeichel, popisał się Mohamed Salah. Na uwagę zasługuje również świetna asysta z strony Firmino. W tym momencie wydawało się, że Liverpool jest na dobrej drodze do zdobycia w tym meczu kompletu punktów.
Wszystko układało się po myśli The Reds do… 80. minuty. Wówczas podopieczni Brendana Rodgersa doprowadzili do wyrównania. Alissona uderzeniem bezpośrednio z rzutu wolnego zaskoczył James Maddison. Kilka chwil później gospodarze cieszyli się z drugiego gola. Tym razem fatalne nieporozumienie debiutującego w Liverpoolu Ozana Kabaka z bramkarzem wykorzystał Jamie Vardy.
W 85. minucie Lisy zadały trzeci cios. Po podaniu Wilfreda Ndidiego piłkę w bramce Liverpoolu umieścił Harvey Barnes. Także w tej sytuacji nie popisał się nowy środkowy obrońca The Reds, który do zespołu dołączył w ostatnim dniu zimowego okna transferowego.
Leicester City dzięki tej wygranej awansowało na drugie miejsce w tabeli. Liverpool pozostaje na czwartej lokacie, ale ma tylko trzy punkty przewagi nad siódmym Evertonem.
Crystal Palace 0-3 Burnley
5' Jóhann Guðmundsson; 10' Jay Rodriguez D. McNeil; 47' Matthew Lowton J. Rodriguez
Goście rozpoczęli ten mecz od bardzo mocnego uderzenia. Już po dziesięciu minutach Burnley FC prowadziło dwoma trafieniami. Najpierw na listę strzelców wpisał się Johann Gudmundsson, który wykorzystał błędy w defensywie rywali i strzałem z kilkunastu metrów zaskoczył bramkarza Crystal Palace.
Chwilę potem londyńczycy przegrywali już dwoma trafieniami. Dwight McNeil precyzyjnie dośrodkował z rzutu rożnego, a Jay Rodriguez z bliska pokonał Guaitę. Kilka minut po zmianie stron stało się jasne, że goście zdobędą tutaj komplet oczek. Bramkarz klubu z Londynu został bowiem pokonany po raz trzeci. Tym razem na listę strzelców wpisał się Matthew Lowton, który popisał się pięknym wolejem po podaniu od Rodrigueza.
W 81. minucie Jordan Ayew i Ben Mee zderzyli się ze sobą. Po chwili defensor gości upadł na plac gry. Sytuacja wyglądała naprawdę bardzo poważnie… Kilka minut potem Mee opuścił murawę na noszach.
Więcej goli już nie padło i gracze z Londynu bardzo gładko przegrali 0:3. W tym momencie gospodarze zajmują 13. miejsce. Do tej pory zdobyli 29 punktów. Rywale awansowali na 15. lokatę (26 oczek).
Manchester City 3-0 Tottenham
23' k. Rodri; 50' İlkay Gündoğan R. Sterling; 66' İlkay Gündoğan Ederson
Spotkanie to od samego początku wyglądało tak, jak się tego spodziewaliśmy. Manchester City przejął inicjatywę i zepchnął Tottenham głęboko we własne pole karne. Obywatele dominowali w posiadaniu piłki i cierpliwie rozgrywali akcje, szukając okazji na objęcie prowadzenia. Z kolei londyńczycy czekali na błąd rywala i możliwość wyprowadzenia kontrataku, których w pierwszej połowie nie było wiele. Goście najlepszą okazję mieli w 14. minucie, gdy Harry Kane wykonywał rzut wolny z dość dużej odległości. Anglik przymierzył niemal idealnie, ponieważ piłka odbiła się od spojenia słupka z poprzeczką. Do gola zabrakło kilku centymetrów.
Podopieczni Pepa Guardioli byli dużo lepsi, ale na tablicy wskazującej wynik wciąż widniał rezultat 0:0. W 23. minucie Pierre-Emile Hojbjerg kopnął w polu karnym Ilkaya Gundogana, a Paul Tierney wskazał na wapno. Rzuty karne to w tym sezonie zmora Manchesteru City. Tym razem odpowiedzialność na siebie wziął Rodri, który uderzył źle w lewy róg bramki. Hugo Lloris wyczuł jego intencje i rzucił się we właściwą stronę. Miał nawet piłkę na rękawicy, ale finalnie nie zdołał zatrzymać strzału. Obywatele mieli jeszcze kilka sytuacji strzeleckich, ale były one blokowane przez Tottenham, który do przerwy przegrywał 0:1.
Druga połowa rozpoczęła się dla Obywateli jeszcze lepiej, niż pierwsza. Pięć minut po wznowieniu gry Manchester przeprowadził bowiem efektowną wymianę podań, która zakończyła się podaniem Raheema Sterlinga do Gundogana. Będący w szesnastce Niemiec zachował się bardzo dobrze i uderzył płasko w lewy róg bramki.
Jose Mourinho próbował reagować zmianami, na boisku pojawił się np. Dele Alli. 24-latek nie zmienił jednak oblicza tego spotkania. Manchester City wciąż grał bowiem tak, jak chciał i w 66. minucie prowadził już 3:0. Niespodziewanie w roli asystenta wystąpił Ederson, który z własnej szesnastki posłał idealnie wymierzone podanie w kierunku ustawionego na pozycji napastnika Gundogana. 30-letni pomocnik popisał się imponującą serią zwodów i wręcz ośmieszył Davinsona Sancheza, a następnie strzelił w prawy róg bramki. Chwilę później zszedł do szatni, prawdopodobnie z urazem pachwiny.
Obywatele mieli bardzo komfortowy wynik i nie musieli już forsować tempa. Z kolei Tottenham nie potrafił tego uczynić, ponieważ miał problem z minięciem doskonale zorganizowanej defensywy rywala. Dobrą okazję na pokonanie Edersona miał wprowadzony z ławki rezerwowych Gareth Bale, ale to za mało. Ostatecznie zawodnicy prowadzeni przez Pepa Guardiolę wygrali 3:0.
Brighton & Hove Albion 0-0 Aston Villa
Już od początku widać było, która drużyna będzie dominować Brighton rozpoczęło bardzo dobrze, wykazywało się dużym zaangażowaniem i chęcią do gry ofensywnej. Mewy oddawały też mnóstwo strzałów. Niezłe sytuacje na pokonanie Emiliano Martineza mieli Alexis Mac Allister, Neal Maupay, czy Leandro Trossard, ale za każdym razem Argentyńczyk okazywał się lepszy. Z kolei Aston Villa wyglądała jak beniaminek, albo zespół broniący się przed spadkiem. Goście rzadko opuszczali własną połowę, więc wynik 0:0 do przerwy im odpowiadał.
Ku zaskoczeniu wielu osób w drugiej połowie sytuacja na Amex Stadium nie zmieniła się. Brighton jeszcze powiększyło i tak ogromną przewagę. Mewy ostrzeliwały bramkę rywala, ale jak w transie bronił Martinez, który był czołową postacią swojego zespołu. Aston Villa w tej części spotkania oddała trzy uderzenia, ale to za mało, aby myśleć o golu. Trudno w to uwierzyć, ale mecz zakończył się remisem 0:0.
-
Southampton 1-2 Wolverhampton
25' Danny Ings S. Armstrong - 53' k. Rúben Neves; 66' Pedro Neto R. Neves
Pierwsza połowa upłynęła pod dyktando gospodarzy. Southampton znacznie częściej zagrażał bramce rywali. Już w 19. minucie po szybkiej kontrze piłka trafiła od Danny’ego Ingsa do Nathana Redmonda, a ten dobrze przymierzył, ale Rui Patricio zdołał obronić ten strzał. Kilka chwil później Święci objęli już prowadzenie. Świetnie lewą stroną przebił się Stuart Armstrong i dośrodkował do Ingsa, a angielskiemu napastnikowi pozostało dostawić stopę. Gol był ważny zarówno dla Southampton, jak i dla samego gracza, który od miesiąca czekał na przełamanie pod bramką rywala.
Po zmianie stron Wolverhampton wziął się jednak ostro do roboty. W 53. minucie Nelson Semedo trafił dośrodkowaniem w rękę Ryana Bertranda, a arbiter musiał podyktować rzut karny. Ten pewnie na gola wyrównującego zamienił Ruben Neves. Po tym trafieniu spotkanie się wyrównało, a impas przełamał indywidualny błysk. Pedro Neto dostał piłkę na prawym skrzydle i z fantazją ograł Jannika Vestergaarda, po czym uderzył po długim słupku.
James Ward-Prowse miał jedną dobrą okazję do przywrócenia remisowego rezultatu, ale zarówno jego strzał, jak i dobitkę Che Adamsa obronił dobrze dysponowany Rui Patricio.
Southampton obejmowało prowadzenie w trzech ostatnich meczach ligowych przeciwko Wilkom i nie wygrało żadnego z nich. W niedzielne popołudnie tradycji stało się zadość. Jest to szósta kolejna ligowa porażka Southampton, a sytuacja trenera Hasenhuttla robi się coraz trudniejsza.
West Bromwich Albion 1-1 Manchester United
2' Mbaye Diagne C. Gallagher - 44' Bruno Fernandes L. Shaw
Spotkanie na The Hawthorns rozpoczęło się sensacyjnie, ponieważ gospodarze już po kilkudziesięciu sekundach objęli prowadzenie. Conor Gallagher dośrodkował w pole karne Manchesteru United, a Mbaye Diagne pokonał Davida de Geę strzałem głową.
Pod koniec drugiego kwadransa znowu zrobiło się niebezpiecznie w szesnastce Czerwonych Diabłów. Tym razem jednak hiszpański bramkarz poradził sobie z uderzeniem Roberta Snodgrassa. Goście doprowadzili do wyrównania w ostatnich minutach pierwszej połowy. Wówczas na listę strzelców wpisał się Bruno Fernandes, który pięknie przymierzył z woleja po podaniu od Luke’a Shaw’a.
W 58. minucie bramkarz beniaminka był górą i tym razem poradził sobie z uderzeniem Portugalczyka. Kilka minut potem wydawało się, że goście otrzymają jedenastką. Po wideoweryfikacji sędzia Craig Pawson zdecydował, że Semi Ajayi nie faulował jednak w swoim polu karnym.
W 70. minucie zakotłowało się w polu karnym beniaminka. Najpierw Sam Johnstone nogą obronił uderzenie, którego autorem był Mason Greenwood. Potem próbował jeszcze Scott McTominay, ale jeden z obrońców West Bromwich Albion zdołał wybić piłkę z linii bramkowej. Siedem minut później sam na sam z golkiperem Manchester United znalazł się Diagne. Górą w tym pojedynku był jednak de Gea.
W 88. minucie Diagne miał jeszcze jedną piłkę meczowa, ale przestrzelił i ostatecznie niedzielne spotkanie na The Hawthorns zakończyło się niespodziewanym remisem 1:1.
Arsenal 4-2 Leeds United
13' Pierre-Emerick Aubameyang G. Xhaka; 41' k. Pierre-Emerick Aubameyang; 45' Héctor Bellerín D. Ceballos; 47' Pierre-Emerick Aubameyang E. S. Rowe - 58' Pascal Struijk Raphinha; 69' Hélder Costa T. Roberts
W pierwszej połowie lepszą drużyną był Arsenal. Kanonierzy stwarzali sobie zdecydowanie więcej sytuacji bramkowych, a część z nich kończyła się strzałem celnym. Miało to odzwierciedlenie w wyniku, a na prowadzenie wyszli już w 13. minucie. Wtedy to Pierre-Emerick Aubameyang otrzymał podanie na skrzydło od Xhaki. Gabończyk wbiegł w pole karne i oddał płaski strzał w kierunku bliższego słupka, pokonując golkipera.
Arsenal mimo prowadzenia nie przestawał atakować i kolejna bramka była kwestią czasu. Presji w 40. minucie nie wytrzymał Illan Meslier, który sfaulował w polu karnym. Arbiter bez wahania wskazał na jedenastkę. Do futbolówki podszedł Aubameyang, który zmylił bramkarza, strzelając w lewą stronę bramki.
Trzybramkowe prowadzenie Arsenal zdobył jeszcze przed przerwą, zdobywając gola do szatni. W 45. minucie po wymianie podań w polu karnym Leeds Daniel Ceballos zagrał między nogami obrońców do Bellerina. Hiszpan podszedł bardzo blisko bramki i uderzeniem w kierunku bliższego słupka pokonał golkipera.
Druga połowa zaczęła się bardzo dobrze dla Kanonierów, bo bardzo szybko zdobyli bramkę. W 47. minucie Emile Smith Rowe posłał dośrodkowanie do Aubameyanga, który z bardzo bliskiej odległości główkując zdobył gola.
W 58. minucie za odrabianie strat zabrali się piłkarze Leeds. Do futbolówki podszedł Raphinha, który wykonał dośrodkowanie w pole karne. Tam bardzo dobrze odnalazł się Pascal Struijk, który uderzeniem głową zdobył gola na 4:1, nie dając bramkarzowi żadnych szans na interwencję.
Niedługo później goście zdobyli drugie trafienie. W 69. minucie podanie na skrzydło otrzymał Tyler Roberts. Walijczyk dobrze dostrzegł wbiegającego Heldera Costę, do którego skierował podanie. Portugalczyk strzałem z pola karnego ustalił wynik meczu na 4:2.
Everton 0-2 Fulham
48' Josh Maja O. Aina; 65' Josh Maja
Everton przystępował do potyczki, chcąc wyprzedzić w tabeli Chelsea, a także zbliżyć się do Liverpoolu. Jednocześnie piłkarze The Toffees mieli nadzieję na powrót na zwycięski szlak w lidze po remisie z Man Utd (3:3). Everton miał też za sobą zwycięstwo nad Tottenhamem Hotspur po festiwalu goli (5:4) w Pucharze Anglii. Londyńczycy chcieli z kolei zakończyć serię 12 spotkań bez zwycięstwa.
Pierwsza część rywalizacji miała zaskakujący obrót, bo to goście byli zespołem dominującym. Fulham w pierwszej połowie co prawda nie oddało żadnego celnego strzału, zresztą podobnie jak Everton. Niemniej to właśnie ekipa Scotta Parkera kreowała więcej sytuacji strzeleckich.
Najbliższy zdobycia bramki w pierwszej połowie był Ademola Lookman, który w 27. minucie oddał mocny strzał. Piłka po tym uderzeniu nieznacznie minęła jednak słupek. Tymczasem w 34. minucie miała miejsce odpowiedź gości. Seamus Coleman oddał strzał, ale piłka po tej próbie trafiła w słupek. Do przerwy było 0:0.
Tuż po przerwie został natomiast otwarty wynik. Bramkę zdobył Josh Maja, który w 48. minucie skierował piłkę do siatki z bliskiej odległości. Nigeryjczyk wykorzystał podanie swojego rodaka Ole Ainy i na Goodison Park byliśmy świadkami czegoś, co trudno było sobie wyobrazić przed spotkaniem. Fulham objęło prowadzenie.
Jednym golem londyńczycy się nie zadowolili. Gospodarze w 64. minucie zaspali w swoim polu karnym po uderzeniu Harrisona Reeda. Tymczasem instynktownie do piłki dopadł Josh Maja, który w swoim pierwszym spotkaniu w wyjściowym składzie londyńskiego ekipy zaliczył dublet. Jednocześnie obawiać się może o miejsce w składzie Ivan Cavaleiro. Do końca meczu wynik się już nie zmienił.
-
West Ham United 3-0 Sheffield United
41' k. Declan Rice; 58' Issa Diop A. Cresswell; 90' +6 Ryan Fredericks S. Benrahma
Przed Młotami szansa na wskoczenie do pierwszej czwórki ligowej tabeli pojawiła się po kolejnej wpadce Liverpoolu. The Reds w sobotę doznali trzeciej z rzędu porażki w Premier League. West Ham, który jest największą rewelacją obecnego sezonu, potrzebował zwycięstwa w meczu z Sheffield United. Przystępował do niego w roli faworyta.
Zespół Łukasza Fabiańskiego od początku spotkania sprawiał lepsze wrażenie, stwarzając również groźniejsze sytuacje. Już w piątej minucie na listę strzelców bezpośrednim strzałem z rzutu wolnego próbował wpisać się Declan Rice, ale Aaron Ramsdale nie dał się zaskoczyć. W walce o odbitą piłkę Enda Stevens sfaulował jednego z zawodników West Hamu i sędzia wskazał na jedenasty metr. Po analizie VAR decydują o podyktowaniu rzutu karnego została cofnięta, bowiem wcześniej piłkarz Młotów był na spalonym.
Sheffield United odpowiedziało dopiero w 36. minucie, gdy na uderzenie zza pola karnego zdecydował się Ben Osborn. Fabiański dla bezpieczeństwa odbił futbolówkę, który zmierzała obok bramki. Trzy minuty później Chris Basham sfaulował we własnym polu karnym szarżującego Jesse’go Lingarda i tym razem West Ham otrzymał “jedenastkę”. Skutecznym egzekutorem rzutu karnego okazał się Rice.
Druga połowa mogła rozpocząć się od wyrównującego gola dla Sheffield, ale świetną interwencją popisał się Fabiański. Reprezentant Polski odbił futbolówkę po strzale głową Davida McGoldricka z czterech metrów. Tymczasem w 58. minucie West Ham podwyższył na 2:0. Po dośrodkowaniu Aarona Creswella z rzutu rożnego celnym uderzeniem głową popisał się Issa Diop.
Sheffield nie rezygnowało. W 68. minucie kolejną dobrą interwencją popisał się Fabiański, którego ponownie uderzeniem głową nie zdołał zaskoczyć McGoldrich. Swoje okazje do zdobycia goli miał również West Ham. Najlepszą w 73. minucie zmarnował Vladimir Coufal, który przegrał pojedynek sam na sam z bramkarzem.
Gdy wydawało się, że wynik nie ulegnie już zmianie, w doliczonym czasie Młoty zadały kolejny cios. Rezultat na 3:0 ustalił Ryan Fredericks.
Chelsea 2-0 Newcastle United
31' Olivier Giroud; 39' Timo Werner
Od samego początku Chelsea była lepszą drużyną. Londyńczycy przeważali w posiadaniu piłki oraz oddawali dużo strzałów na bramkę rywala. Okazje na gola mieli między innymi Marcos Alonso oraz Cesar Azpilicueta. Hiszpanom brakowało jednak precyzji.
Wraz z upływem czasu sytuacja na boisku nie zmieniła się. The Blues nie wytrąciła z rytmu nawet sytuacja, gdy po 20 minutach gry boisko z urazem opuścił Tammy Abraham. Jego miejsce zajął Olivier Giroud. Francuz wpisał się na listę strzelców w 31. minucie, po indywidualnej akcji Timo Wernera, który zagrał w pole karne. Karl Darlow wybił futbolówkę wprost do Francuza, a ten uderzył w sam środek bramki.
Osiem minut później było już 2:0. Mason Mount dośrodkował w szesnastkę, gdzie czekał już Werner. Niemiec dość szczęśliwie otrzymał piłkę i umieścił ją w siatce. Dla 24-latka to niezwykle istotne trafienie, ponieważ strzelił gola w Premier League pierwszy raz od 7 listopada.
Po przerwie na Stamford Bridge działo się zdecydowanie mniej. Chelsea wciąż przeważała w najważniejszych statystykach, ale nie forsowała specjalnie tempa. Miała bowiem dwubramkowe prowadzenie, a Newcastle prezentowało się fatalnie. Sroki nie miały pomysłu, jak zaskoczyć przeciwnika i pokonać Kepę, który wrócił do składu po długiej nieobecności. Hiszpan miał spokojny wieczór i tylko kilkukrotnie został zmuszony do interwencji. W 74. minucie efektownie obronił strzał głową Joe’a Willocka. Finalnie The Blues triumfowali 2:0.
W kolejce numer 25, Chelsea zmierzy się na wyjeździe z Southampton. Jeszcze trudniejsze zadanie będzie miało Newcastle, które uda się do Manchesteru, aby zmierzyć się z Czerwonymi Diabłami.
-
Everton 1-3 Manchester City
37' Richarlison - 32' Phil Foden; 63' Riyad Mahrez B. Silva; 77' Bernardo Silva G. Jesus
Obywatele do środowego spotkania przystępowali mogąc się pochwalić fantastyczną serią 16 kolejnych zwycięstw, biorąc pod uwagę wszystkie rozgrywki. W Premier League ostatniej porażki doznali w listopadzie ubiegłego roku. Teraz chcieli zrobić kolejny krok w kierunku odzyskania mistrzowskiego tytułu.
Od pierwszego gwizdka sędziego spotkanie toczyło się pod dyktando gości z Manchesteru, którzy swoją przewagę udokumentowali objęciem prowadzenia w 32. minucie. Wynik spotkania otworzył Phil Foden, który dopadł do piłki na 14 metrze od bramki i bez zastanowienia uderzył. Futbolówka po rykoszecie wylądowała w siatce.
Pięć minut później Everton niespodziewanie doprowadził do wyrównania. Po dośrodkowaniu z prawej strony boiska i strzale niepilnowanego Lucasa Digne, piłkę z najbliższej odległości do bramki skierował Richarlison. Przed przerwą wynik nie uległ już zmianie, więc gospodarze mogli udawać się do szatni z nadzieją na sprawienie w tym meczu niespodzianki.
Ta została jednak bardzo szybko rozwiana w drugiej połowie przez Manchester City. Już w 56. minucie bliski zdobycia gola dla gości z Etihad Stadium był Gabriel Jesus, ale po świetnym podaniu Bernardo Silvy nieznacznie spudłował z lewej strony pola karnego. Kilka minut później zdecydowanie większą precyzją wykazał się Riyad Mahrez, który pokonał Jordana Pickforda pięknym uderzeniem zza pola karnego.
Manchester City losy spotkania definitywnie rozstrzygnął Bernardo Silva, który umieścił piłkę w siatce uderzeniem z około 16 metrów. Asystę w tej sytuacji na swoje konto zapisał Gabriel Jesus.
Dzięki tej wygranej drużyna Josepa Guardioli powiększyła do dziesięciu punktów przewagę nad Manchesterem United i Leicester City. Do końca sezonu pozostało jeszcze 14 kolejek.
-
Wolverhampton 1-0 Leeds United
64' sam. Illan Meslier
Obserwowaliśmy otwarte, wyrównane spotkanie. W pierwszym składzie gości wybiegł Mateusz Klich, który w swoim stylu dobrze zarządzał tempem gry Leeds United. Mimo naprawdę wielu okazji, w trakcie pierwszej połowy nie obejrzeliśmy żadnego trafienia.
Dopiero po przerwie, w 64. minucie, prawdziwy pokaz swojej siły i szybkości dał Adama Traore. Hiszpan ruszył lewym skrzydłem i w swoim stylu zaczął ścinać do środka. Uwolnił się od Pascala Strujika i huknął zza pola karnego w poprzeczkę. Piłka odbiła się od niej i trafiła w plecy golkipera Leeds United, Illana Mesliera, po czym wpadła do siatki. Oznacza to, że wychowanek Barcelony nadal czeka na debiutancką bramkę w tym sezonie Premier League, bo choć uderzył fantastycznie, ten gol musiał zostać uznany jako samobójczy.
Jednocześnie był on też sporym ciosem dla Pawii, które było delikatnie lepsze, patrząc z przebiegu gry. Na kwadrans przed końcem goście zdołali nawet wyrównać, ale po analizie VAR arbiter anulował trafienie Patricka Bamforda z powodu spalonego.
Wilki długo nie wygrywały na ligowych boiskach, ale po zaciętym meczu zanotowały ważne zwycięstwo nad zespołem o podobnym potencjale. Dzięki tym trzem punktom Wolverhampton Wanderers przeskoczyło w tabeli swych piątkowych rywali o jedno oczko, ale wydaje się, że los obu ekip w obecnej kampanii jest już znany. Spokojne utrzymanie w środku tabeli; nikt nie będzie drżał o utrzymanie, ale też nikt nie zamierza marzyć o europejskich pucharach.
-
Southampton 1-1 Chelsea
33' Takumi Minamino N. Redmond - 54' k. Mason Mount
Goście stworzyli sobie pierwszą dogodną sytuację już w szóstej minucie potyczki na St. Mary’s Stadium. Okazję miał Marcos Alonso, ale minimalnie przestrzelił obok bramki Świętych. Po nieco ponad pół godziny gry niespodziewanie było 1:0 dla gospodarzy. Nathan Redmond fantastycznie wypatrzył Takumi Minamino, a ten z zimną krwią wykorzystał sytuację sam na sam i dał Southampton FC prowadzenie.
Londyńczycy mogli szybko odpowiedzieć. Sytuację w polu karnym miał Kurt Zouma, ale na wysokości zadania stanął bramkarz gospodarzy, który sparował piłkę po jego strzale na rzut rożny. Podopieczni Thomasa Tuchela dopięli swego kilka minut po zmianie stron. Wtedy to z rzutu karnego nie pomylił się Mason Mount. Alex McCarthy kompletnie nie wyczuł intencji strzelca gola.
W 72. minucie zrobiło się groźnie w polu karnym gości. Bramkę na 2:1 dla Świętych mógł zdobyć Jannik Vestergaard, ale jego uderzenie odbiło się tylko od poprzeczki. Ostatecznie więcej goli już nie padło i konfrontacja zakończyła się remisem 1:1.
Aktualnie zawodnicy gospodarzy zajmują 13. miejsce (30 punktów). Londyńczycy są na czwartej lokacie. Do tej pory zawodnicy tego zespołu zdobyli 43 oczka. Co czeka obie drużyny w najbliższej serii gier? Gospodarze zagrają na wyjeździe z Leeds United. Tymczasem Chelsea FC podejmie Manchester United.
Burnley 0-0 West Bromwich Albion
30' Semi Ajayi
Przyjezdni przystępowali do tego meczu z przedostatniego miejsca w tabeli. Szanse na to, że West Brom utrzyma się w Premier League są znikome. Zespół ten tracił bowiem przed tą kolejką do bezpiecznej pozycji aż 12 punktów. Burnley z kolei plasuje się na 15. lokacie i też nie może być jeszcze pewne pozostania w elicie na kolejny rok.
Początek meczu był wyrównany, ale piłkarze West Bromu bardzo skomplikowali sobie życie po dwóch kwadransach gry. Czerwoną kartkę obejrzał wówczas Semi Ayavi. Sędzia Mike Dean oglądał całe zdarzenie na powtórkach przy pomocy systemu VAR. Uznał, że piłkarz gości zatrzymując piłkę ręką przerwał groźną sytuację rywala, która mogła zakończyć się strzeleniem gola.
Burnley grało w przewadze i miało miażdżącą przewagę, jeśli chodzi o posiadanie piłki. Nie przekładało się to jednak na groźne sytuacje strzeleckie pod bramką West Bromwich Albion.
Tak naprawdę bliżej wygrania meczu byli przyjezdni. Swoją najlepszą okazję do zdobycia gola mieli w 79. minucie. Burnley uratował wówczas James Tarkowski, który wybił piłkę z linii bramkowej. Z sytuacją tą nie mógł pogodzić się Matheus Pereira, który był tak blisko strzelenia gola.
Remis niewiele zmienił w położeniu obu zespołów w tabeli Premier League. West Brom pozostaje na przedostatniej lokacie i ma coraz mniej czasu, by ruszyć w pościg za czołówką.
Liverpool 0-2 Everton
3' Richarlison J. Rodriguez; 83' k. Gylfi Sigurðsson
Sobotni hit 25. kolejki Premier League to bez wątpienia derby Merseyside na Anfield. Dodatkowych emocji dostarczał fakt, że szósty Liverpool i siódmy Everton dzieliły w tabeli ledwie trzy punkty. Zdecydowanym faworytem bukmacherów byli The Reds, ale w takim meczu mogło zdarzyć się wszystko.
Od samego początku Everton ruszył do ataku i chciał zaskoczyć przeciwnika. Duże zaangażowanie i ofensywne podejście zaowocowało objęciem prowadzenia już w trzeciej minucie. Abdoulaye Doucoure zagrał futbolówkę głową do Jamesa Rodrigueza, który wykonał idealnie wymierzone podanie w kierunku Richarlisona. Brazylijczyk wyprzedził rywali i przymierzył precyzyjnie w kierunku lewego słupka.
Liverpool nie wszedł dobrze w mecz, ale wraz z upływem czasu wyglądał coraz lepiej i starał się doprowadzić do remisu. Everton nie zamierzał się jednak zadowolić jednobramkowym prowadzeniem i wciąż grał odważnie. Piłkarze robili wszystko, abyśmy nie nudzili się na Anfield.
W 19. minucie The Reds mogli wrócić do gry po tym, jak Ben Godfrey wybił piłkę głową wprost pod nogi Jordana Hendersona, który bez zastanowienia przymierzył kapitalnie w lewy dolny róg bramki. Jordan Pickford był jednak czujny i odbił futbolówkę na rzut rożny.
Juergen Klopp od dłuższego czasu zmuszony jest do wystawienia eksperymentalnej linii obrony z powodu plagi kontuzji. W 26. minucie pojawił się kolejny kłopot, ponieważ grający z konieczności na środku defensywy Henderson prowadził piłkę i bez kontaktu z rywalem upadł na ziemię, łapiąc się za mięsień dwugłowy uda. Kapitan The Reds podjął próbę kontynowania gry, ale chwilę później opuścił przedwcześnie murawę. Jego miejsce zajął Nathaniel Phillips.
Liverpool przeważał w posiadaniu piłki, ale z wyjątkiem strzału Hendersona, nie wykreował dogodnych okazji strzeleckich. Natomiast Everton w 33. minucie mógł wygrywać już 2:0. Lucas Digne dośrodkował w szesnastkę, gdzie świetnie ustawiony był Seamus Coleman. Irlandczyk próbował pokonać Alissona uderzeniem głową, ale ten dobrze interweniował. The Toffees do szatni schodzili z korzystnym wynikiem.
Początek pierwszej połowy należał bezdyskusyjnie do Evertonu. Po przerwie bardzo widoczny był Liverpool, a konkretnie Sadio Mane, który w krótkim odstępie czasu mógł kilkukrotnie pokonać bramkarza. Senegalczyk z miernym skutkiem uderzał piłkę głową.
The Reds stłamsili przeciwnika i dominowali w posiadaniu piłki oraz oddawali więcej strzałów na bramkę rywala. Mimo tego wciąż nie potrafili umieścić piłki w siatce. Z kolei goście mieli korzystny rezultat, więc nie musieli forsować tempa. W 83. minucie podopieczni Carlo Ancelottiego podwyższyli prowadzenie po tym, jak wyprowadzili kontratak, a Richarlison podał do wbiegającego w pole karne Dominica Calverta-Lewina. Swojego rodaka sfaulował Trent Alexander-Arnold, co nie umknęło uwadze arbitra. Chris Kavanagh wskazał na jedenasty metr i nie zmienił decyzji nawet po obejrzeniu powtórki na monitorze VAR. Do piłki podszedł wprowadzony z ławki rezerwowych Gylfi Sigurdsson, który uderzył celnie w lewy dolny róg bramki. Tym samym Islandczyk ustalił wynik na 2:0 dla Evertonu.
W kolejce numer 26, Liverpool zmierzy się n a wyjeździe z Sheffield United. Natomiast Everton podejmie na własnym stadionie Southampton.
Fulham 1-0 Sheffield United
61' Ademola Lookman
Fulham z ekipą z Bramall Lane borykają się w tym sezonie dokładnie z tym samym kłopotem, broniąc się przed spadkiem z ligi. Gospodarze przed meczem legitymowali się bilansem zaledwie jednego zwycięstw we wcześniejszych 14 potyczkach ligowych. Z kolei Sheffield miało zamiar wrócić na zwycięski po dwóch z rzędu porażkach kolejno z Chelsea (1:2) i West Hamem (0:3).
Pierwsza połowa ogólnie przebiegła bez życia. Żadna ze stron nie wyróżniła się na tyle, aby wynik rywalizacji mógł ulec zmianie. Chociaż trzeba zaznaczyć, że gospodarze mieli dwa celne strzały przy zerze po stronie gości. Nie były to jednak uderzenia, które mogłyby zaskoczyć golkipera rywali. Tym samym do przerwy było 0:0.
W drugiej odsłonie gol padł. Jego autorem był Ademola Lookman. Anglik w 61. minucie popisał się świetną solową akcją i gospodarze objęli prowadzenie. Tymczasem w samej końcówce spotkania miała miejsce kontrowersja. Na murawę padł Jayden Bogle, który został powalony w polu karnym rywali, ale gwizdek sędziego milczał.
Do końca zawodów wynik nie uległ zmianie i cenne zwycięstwo zaliczyło Fulham, które wciąż walczy o przetrwanie w Premier League. O ile zespół Scotta Parkera wygrał po raz czwarty w sezonie, to zawodnicy Chrisa Wildera schodzili z placu gry na tarczy po raz dwudziesty w trakcie trwającej kampanii.
-
West Ham United 2-1 Tottenham
5' Michail Antonio; 47' Jesse Lingard P. Fornals - 64' Lucas Moura G. Bale
Mecz rozpoczął się dla piłkarzy West Hamu w wymarzony sposób, ponieważ już w piątej minucie objęli prowadzenie. Wtedy to piłkę w pole karne dośrodkował Bowen. Bliski sięgnięcia jej był Michail Antonio, ale minimalnie minął się z futbolówką. Zaskoczony Hugo Lloris odbił ją jednak pod nogi Anglika, który za drugą próbą z dużym spokojem zapewnił swojej drużynie prowadzenie.
Tottenham starał się odrobić wynik. Piłkarze Kogutów stwarzali sobie dużo sytuacji, ale rzadko kiedy potrafili oddać celny strzał. W 38. minucie dobrą okazję na podwyższenie prowadzenia miały Młoty. Craig Dawson wyskoczył do piłki dośrodkowanej z rzutu rożnego, ale dobrą paradą popisał się Lloris. Swoją drużynę w doliczonym czasie gry pierwszej połowy musiał ratować Fabiański. Polak obronił uderzenie Kane’a, skierowane w lewy dolny róg bramki.
Przebieg meczu w drugiej połowy był bardzo podobny do tego, co widzieliśmy przed przerwą. West Ham ponownie bardzo szybko strzelił gola. W 47. minucie piłkę od Fornalsa otrzymał Jesse Lingard. Anglik, który powoli odzyskuje formę, minął dwóch piłkarzy i będąc w polu karnym oddał strzał tuż przy prawym słupku, podwyższając prowadzenie.
Piłkarze Tottenhamu znowu musieli gonić wynik, ale podobnie jak w pierwszej odsłonie, zawodziło u nich wykończenie. W 64. minucie udało im się jednak złapać kontakt. Wtedy to do dośrodkowania Garetha Bale’a z rzutu rożnego dobrze wyskoczył Lucas. Brazylijczyk skierował piłkę na krótszy słupek i pokonał bezradnego Fabiańskiego.
Koguty próbowały jeszcze swoich sił, aby doprowadzić do wyrównania. Nie były jednak w stanie po raz kolejny przedrzeć się przez defensywę West Hamu, dlatego końcowy wynik to 2:1.
Aston Villa 1-2 Leicester City
48' Bertrand Traoré - 19' James Maddison H. Barnes; 23' Harvey Barnes
Piłkarze Leicester od samego początku meczu przeważali i byli drużyną lepszą. Oddawali także dużo strzałów i w 19. minucie objęli prowadzenie. Harvey Barnes podał do Jamesa Maddisona, który przymierzył świetnie ze skraju pola karnego w prawy róg bramki. Piłka odbiła się jeszcze od poprzeczki i znalazła się w siatce.
Cztery minuty później na tablicy wskazującej wynik widniał rezultat 2:0. Jamie Vardy miał świetną okazję na gola, ale przegrał pojedynek w Emiliano Martinezem. We właściwym miejscu o odpowiedniej porze znalazł się jednak Barnes. Anglik uderzył bardzo mocno, ale celni i mógł cieszyć się z kolegami. Do przerwy rezultat już się nie zmienił.
W pierwszej połowie Aston Villa nie oddała nawet celnego strzału. Natomiast po przerwie zaczęła grać bardziej ofensywnie i to dało efekt w postaci trafienia na 1:2. Jego autorem trzy minuty po wznowieniu gry był Bertrand Traore. Skrzydłowy gospodarzy miał dużo szczęścia, ponieważ pokonał bramkarza po strzale z bliskiej odległości. The Villans starali się o doprowadzenie do remisu, ale to się nie udało się ze zwycięstwa 2:1 cieszyło się Leicester.
Arsenal 0-1 Manchester City
2' Raheem Sterling R. Mahrez
Niedzielny hit Premier League nie mógł się lepiej rozpocząć dla gości z Manchesteru, którzy już w drugiej minucie wyszli na prowadzenie. Po dośrodkowaniu Riyada Mahreza z prawej strony boiska, spod opieki obrońców uwolnił się Raheem Sterling i uderzeniem głową z kilku metrów nie dał żadnych szans bramkarzowi Kanonierów.
Tym samym podopieczni Josepa Guardioli praktycznie od początku meczu mogli kontrolować wydarzenia na boisku. Arsenal szukał swoich okazji, ale miał problemy ze stwarzaniem sobie groźnych sytuacji. Najbardziej gorąco pod bramką Manchesteru City w pierwszej połowie było w 44. minucie, gdy z boku pola karnego uderzał Nicolas Pepe. Piłka trafiła w boczną siatkę, ale bramkarz Obywateli również miał wszystko pod kontrolą.
Kilka minut po przerwie niewiele brakowało, a pięknego gola zdobyłby Kevin de Bruyne. Reprezentant Belgii próbował zaskoczyć Bernda Leno technicznym uderzeniem z lewej strony pola karnego, ale piłka nieznacznie minęła bramkę. W 56. minucie bramkarz Arsenalu musiał wykazać się umiejętnościami, ale świetnie poradził sobie z uderzeniem Ilkaya Gundogana z kilkunastu metrów.
Kilkanaście minut później świetnej okazji do zdobycia drugiego gola nie wykorzystał Joao Cancelo, który po podaniu Gabriela Jesusa świetnie minął jednego z rywali, ale następnie uderzył obok słupka. Ostatecznie wynik nie uległ zmianie. Dzięki tej wygranej Manchester City umocnił się na prowadzeniu w tabeli Premier League i nic nie wskazuje na to, aby ktokolwiek był w stanie zatrzymać go w drodze po mistrzowski tytuł.
Manchester United 3-1 Newcastle United
30' Marcus Rashford H. Maguire; 57' :socer: Daniel James B. Fernandes; 75' k. Bruno Fernandes
W początkowych minutach nie oglądaliśmy wielu dogodnych okazji. Najlepsza z nich została stworzona po kiksie Jonjo Shelveya, po którym interweniować musiał David De Gea. Po chwili Hiszpan wypiąstkował na korner również dobitkę Joelintona. Na pierwszą dobrą akcję Manchesteru Untied musieliśmy czekać aż pół godziny, ale za to od razu przyniosła ona prowadzenie. Marcus Rashford w swoim stylu ograł na lewej stronie Emila Kraftha i wpadł w pole karne. Po raz drugi minął Niemca i zaskakująco uderzył po krótkim słupku, nie dając szans Karlowi Darlowowi. Sroki były praktycznie bezbronne, ale wystarczyło im jedno przyspieszenie, by doprowadzić do wyrównania. Joelinton ściął z lewej strony i mocno uderzył, a golkiper Manchesteru Untied zdołał wybić na rzut rożny. Po nim do siatki trafił jednak Allan Saint-Maximine.
Ole Gunnar Solskajer musiał wpłynąć w pozytywny sposób na swoich podopiecznych w trakcie przerwy, bo ci znacznie zwiększyli swą intensywność. Nie minął kwadrans drugiej połowy i przywrócili sobie prowadzenie. Nemanja Matić wpadł w pole karne i starał się dograć do Bruno Fernandesa. Portugalczyk zdołał wyłącznie trącić piłkę do Daniela Jamesa. Walijczyk zdołał przyjąć futbolówkę i uderzył z całej siły w kierunku dalszego słupka. W 74. minucie Matić po raz kolejny napędził akcję. Po podaniu od Serba z piłką w polu karnym Newcastle zatańczył Rashford. Za Anglikiem nie nadążył Joseph Willock i sfaulował rywala. Do stałego fragmentu gry podszedł, standardowo, Bruno Fernandes i dołożył kolejną, 15. już bramkę w obecnej kampanii.
Dzięki temu rezultatowi Manchester United powraca na drugie miejsce w tabeli, za to Srokom coraz mocniej w oczy spogląda widmo spadku. Po bezpiecznej przewadze nad trzema ostatnimi lokatami nie ma już śladu; obecnie Newcastle ma zaledwie trzy oczka więcej niż 18. Fulham.
Przed Czerwwonymi Diabłami skomplikowany tydzień. Już w środę rozegrają rewanżowe spotkanie z Realem Sociedad, gdzie jednak Anglicy mogą być relatywnie pewni awansu po zwycięstwie 4:0 na wyjeździe, a następnie czeka ich ligowe starcie z Chelsea.
-
Brighton & Hove Albion 1-2 Crystal Palace
55' Joël Veltman - 28' Jean-Philippe Mateta J. Ayew; 90' +5 Christian Benteke A. Townsend
W pierwszej połowie dominującą drużyną było Brighton. Mewy stworzyły sobie zdecydowanie więcej sytuacji niż przeciwnicy, ale niewiele z nich wynikało. Crystal Palace przy pierwszej i jedynej okazji do przerwy zdobyło za to bramkę. W 28. minucie Ayew posłał podanie w okolice piątego metra do Matety. Francuz w efektowny sposób pokonał piętką bramkarza, zdobywając swoją debiutanckiego gola dla Srok.
Po przerwie Brighton raz po raz atakował bramkę rywala, chcąc doprowadzić do wyrównania. Ta sztuka udała się w 55. minucie. Wtedy to po pojedynku między napastnikiem a obrońcą bezpańska piłka trafiła pod nogi Joela Veltmana. Holender mocnym uderzeniem z pola karnego pokonał bezradnego golkipera.
W dalszej części meczu Brighton starało się objąć prowadzenie. Guaita był wystawiany na próbę wielokrotnie, ale zatrzymał Trossarda, White’a i Welbecka. Niewykorzystane akcje zemściły się w końcówce spotkania. W doliczonym czasie gry Townsend dośrodkował futbolówkę w pole karne. Tam czekał na nią Christian Benteke, który uderzeniem z woleja w kierunku dalszego słupka dał swojej drużynie zwycięstwo, ustalając wynik meczu na 1:2.
Jakub Moder spędził cały mecz na ławce rezerwowych, natomiast Michała Karbownika nie było w kadrze meczowej. Obaj Polacy muszą więc jeszcze poczekać na debiut w Premier League. Passa Brighton sześciu ligowych meczów z rzędu bez porażki została przerwana. Dobry debiut w pierwszej drużynie zaliczył Mateta, który dzięki bardzo ładnej bramce wpisał się na listę strzelców.
-
Leeds United 3-0 Southampton
47' Patrick Bamford T. Roberts; 78' Stuart Dallas H. Costa; 84' Raphinha
Leeds United przystępowało do potyczki ze Świętymi po dwóch porażkach z rzędu. Jednocześnie podopieczni Marcelo Bielsy wierzyli, że wrócą na swoim stadionie na zwycięski szlak. Z kolei Southampton wierzyło, że remis z Chelsea (1:1) był dobrym prognostykiem na wtorkowe starcie.
Pierwsze fragmenty rywalizacji upłynęły pod znakiem dominacji gości. Już w piątej minucie poważnie bramce Leeds zagroził Jannik Vestergaard, oddając mocny strzał głową. Ostatecznie jednak ta próba była niecelna. Z kolei trzy minuty później okazję do zdobycia bramki Nathan Tella, ale jego strzał był za słaby, aby mógł zaskoczyć bramkarza rywali.
Po zmianie stron worek z bramkami został w końcu rozwiązany. Niestety dla gości do siatki trafiali tylko podopieczni argentyńskiego trenera. Wynik rywalizacji został otwarty w 47. minucie, gdy po strzale z lewej nogi na prowadzenie Leeds wyprowadził Patrick Bamford. 27-latek zdobył czternastą bramkę w sezonie.
Na kolejne trafienia w meczu trzeba było czekać do ostatniego kwadransa spotkania. Najpierw w 78. minucie uderzeniem zewnętrzną częścią stopy a’a Riccardo Quaresma wyróżnił się Stuart Dallas. Tym samym gospodarze objęli dwubramkowe prowadzenie.
Ostatnie słowo należało natomiast do Raphinhi, który w 84. minucie popisał się efektownym uderzeniem z rzutu wolnego, ustalając wynik rywalizacji na 3:0 dla Pawi. Tym samym 11. zwycięstwo Leeds w tej kampanii stało się faktem, dzięki czemu ten zespół awansował na 10. miejsce w tabeli. Southampton zanotowało z kolei jedenastą porażkę.
-
Wyniki ostatniej kolejki, które zapomniałem wrzucić
-
Burnley 1-1 Arsenal
39' Chris Wood - 6' Pierre-Emerick Aubameyang Willian
Faworytem sobotniego spotkania byli Kanonierzy i nie mogli lepiej rozpocząć spotkania. Podopieczni Mikela Artety już w szóstej minucie objęli prowadzenie. Po podaniu Williana w pole karne z piłką wpadł Pierre-Emerick Aubameyang, wbiegł pomiędzy rywali i mocnym strzałem przy bliższym słupku pokonał bramkarza rywali.
W kolejnych minutach Arsenal powinien podwyższyć prowadzenie, ale dwóch bardzo dobrych sytuacji nie zdołali wykorzystać Aubameyang i Bukayo Saka. Zawodnicy gości uderzali niecelnie mając przed sobą tylko bramkarza.
Tymczasem w 39. minucie Burnley doprowadziło do wyrównana wykorzystując katastrofalny błąd Granita Xhaki. Pomocnik Kanonierów próbując podać do jednego ze swoich kolegów nabił stojącego przed bramką Chrisa Wooda i piłka wylądowała w siatce.
W drugiej połowie gospodarze uwierzyli, że mogą w tym meczu zdobyć nawet pełną pulę. Piłkarze Burnley grali odważnie i stwarzali groźne sytuacje pod bramką Berna Leno. Niemiec w kilku sytuacjach świetnie interweniował, broniąc między innymi w sytuacji sam na sam z Woodem.
W samej końcówce meczu szalę zwycięstwa na swoją stronę mogli przechylić również Kanonierzy, ale po strzale Nicolasa Pepe jeden z zawodników Burnley odbił piłkę przed linią bramkową. Początkowo arbiter w tej sytuacji podyktował rzut karny dla gości, dopatrując się zagrania ręka Erika Pietersa. Po interwencji VAR zmienił jednak swoją decyzję.
Ostatecznie wynik 1:1 utrzymał się do końca meczu.
Sheffield United 0-2 Southampton
32' k. James Ward-Prowse; 49' Che Adams S. Armstrong
W pierwszej połowie Sheffield zdecydowanie ustępowało Southampton. Święci nie potrafili jednak wykorzystać przez dłuższy czas swojej przewagi, ponieważ kreowane przez nich akcje zbyt często kończyły się niecelnymi strzałami. W 31. minucie błąd popełnił Ethan Ampadu. Walijczyk sfaulował jednego z rywali w polu karnym, dlatego arbiter wskazał na wapno. Do futbolówki ustawionej na jedenastym metrze poszedł James Ward-Prowse, który pewnym uderzeniem dał Southampton prowadzenie.
Druga połowa była jeszcze lepsza w wykonaniu Southamtpon. Tym razem Święci zdecydowanie częściej potrafili stworzyć groźne okazje, a prowadzenie podwyższyli już w 49. minucie. Wtedy to Armstrong zgrał piłkę klatką piersiową do Che Adamsa, a Anglik atomowym uderzeniem z woleja pokonał bezradnego Ramsdale’a.
W kolejnych minutach Święci nie zaprzestali ataków i ciągle stwarzali zagrożenie pod bramką przeciwnika. W 67. minucie swojego szczęścia próbował Tella, ale bramkarz tym razem dobrze interweniował. Nieco później dublet chciał zdobyć Che Adams, ale golkiper ponownie uratował swój zespół przed utratą kolejnej bramki.
Końcowy wynik to 0:2. Southamtpon przerwało zatem serię dziewięciu meczów bez zwycięstwa. Jan Bednarek rozegrał w barwach Świętych całe spotkanie.
Aston Villa 0-0 Wolverhampton
Tego dnia na murawie stadionu Villa Park spotkały się dwie drużyny znajdujące się w podobnej formie. W pierwszej połowie nieco lepiej prezentowali się gospodarze, a po przerwie goście, ale trudno byłoby powiedzieć, że w którymś momencie jedna z drużyn uzyskała znaczącą przewagę.
Obaj bramkarze jeszcze przed przerwą popisali się kilkoma dobrymi interwencjami, ale po zmianie połów zanotowali oni parady, które powstrzymały niemal pewne trafienia. Na kwadrans przed końcem obrońca Wolverhampton, Leandro Dendoncker chciał strzelać zza pola karnego, ale z uderzenia wyszło podanie. Dzięki niemu w sytuacji sam na sam znalazł się Conor Coady, ale z pięciu metrów nie zdołał pokonać Emiliano Martineza. Już w doliczonym czasie gry szansę na sięgnięcie po komplet punktów miała Aston Villa. W dogodnej sytuacji znalazł się Ollie Watkins, ale interwencję na wagę punktu zaliczył Rui Patricio, powstrzymując napastnika gospodarzy.
Bramek nie oglądaliśmy, ale emocji było sporo. Zarówno Aston Villa, jak i Wolverhampton Wanderers zafundowały nam ciekawe, trzymające w napięciu spotkanie, w którym jednak nikt nie okazał się lepszy na tyle, by zdobyć trzy punkty. Oba zespoły pozostają w środkowej części tabeli. Podopieczni trenera Smitha okupują dziewiąte, a Wilki dwunaste miejsce.
Brighton & Hove Albion 1-2 Leicester City
10' Adam Lallana N. Maupay - 62' Kelechi Iheanacho Y. Tielemans; 87' Daniel Amartey M. Albrighton
Brighton do potyczki z Lisami z King Power Stadium przystępowało, chcąc przełamać się po pięciu spotkaniach bez wygranej. Podobny cel miało jednak Leicester, który smaku zwycięstwa przed sobotnią batalią nie zaznało od trzech meczów. Godne uwagi jest to, że w szeregach gospodarzy zawody na ławce rezerwowych zaczął Jakub Moder, a poza meczową kadrą był Michał Karbownik.
Wynik rywalizacji został otwarty już w 10. minucie, gdy Adam Lallana popisał się celnym strzałem po podaniu od Neala Maupaya. Tymczasem w 37. minucie genialnym uderzeniem sprzed pola karnego wyróżnił się Sideni Tavares. Kapitalną robinsonadą popisał się jednak Robert Sanchez. W samej końcówce pierwszej połowy Adama Lallana trafił jeszcze w słupek.
W drugiej połowie goście wzięli się solidniej do pracy. Gola na 1:1 strzelił w 64. minucie, który na dużym spokoju wykorzystał podanie od Youriego Tielemansa. Leicester jednak w żadnym stopniu nie chciało się zadowolić podziałem punktów. Daniel Amartey uderzeniem głową pokonał golkipera Brighton i mecz zakończył się wygraną Lisów 2:1.
Leicester dzięki wygranej zostało wiceliderem rozgrywek, legitymując się 53 punktami. W kolejnej serii gier ekipa z King Power Stadium zmierzy się u siebie z Sheffield United, a piłkarze Mew zagrają na wyjeździe z Southampton.
-
West Bromwich Albion 0-0 Newcastle United
Gospodarze oraz goście walczą o utrzymanie w Premier League. Spodziewaliśmy się zatem spotkania, w którym obie strony będą dążyły do zanotowania zwycięstwa…
Pierwsza połowa była natomiast rozczarowująca. Brakowało bowiem dogodnych sytuacji zarówno pod bramką West Bromwich Albion, jak i Newcastle United. Najgroźniejszą okazję stworzyli sobie gospodarze w 37. minucie. Na bramkę Srok głową uderzał Mbaye Diagne, ale w porę interweniował Martin Dubravka i beniaminek miał po tej sytuacji tylko rzut rożny.
Druga odsłona niedzielnego spotkania mogła rozpocząć się zdecydowanie lepiej dla gospodarzy. Znakomitej sytuacji nie wykorzystał jednak Matt Phillips, który fatalnie przestrzelił z kilku metrów. W 62. minucie kolejną okazję miał Digne. Piłkarz West Bromwich Albion znowu uderzył jednak obok bramki i cały czas mieliśmy bezbramkowy remis.
Kilka minut potem szansę mieli goście. W polu karnym rywali miejsce na uderzenie znalazł sobie Joelinton. Jego strzał był jednak zbyt słaby, aby golkiper beniaminka nie poradził sobie z tą próbą. Więcej dogodnych sytuacji już nie było i oba kluby zdobyły po jednym oczku.
W następnej kolejce West Bromwich Albion zagra na wyjeździe z Crystal Palace. Tymczasem piłkarze Newcastle United podejmą Aston Villę.
Liverpool 0-1 Fulham
45' Mario Lemina
Liga Mistrzów oddala się od Liverpoolu coraz bardziej. Drużyna dowodzona przez Jurgena Kloppa już dawno porzuciła myśli o obronie tytułu. Obecnie zajmuje siódme miejsce w tabeli, a remis z Fulham sprawia, że The Reds tracą do czwartej w tabeli Chelsea cztery punkty. Być może w nowym sezonie nie zagrają w ogóle w pucharach.
Kto wie czy mecz nie ułożyłby się zupełnie inaczej, gdyby na początku swoją sytuację wykorzystał Mohamed Salah. Napastnik gospodarzy znalazł się w sytuacji sam na sam z bramkarzem, Areolą, ale przegrał ten pojedynek. Nie licząc tej okazji Liverpool nie miał jednak zbyt wiele do zaoferowania w ofensywie.
Z czasem groźniejsze ataki zaczęli konstruować goście z Londynu. W 36. minucie rajdem w pole karne zbiegł Ademola Lookman, ale jego uderzenie zostało zablokowane przez Neco Williamsa. Skuteczniejszy był w 45. minucie Mario Lemina, który dał Fulham prowadzenie. Po wrzutce Andy’ego Robertsona piłkę w polu karnym przechwycił Mohamed Salah. Po chwili zza jego pleców wyskoczył wspomniany Lemina. Przejął futbolówkę i strzałem przy długim słupku nie dał szans bramkarzowi The Reds.
Gospodarze przebudzili się po przerwie. Tak przynajmniej się wydawało. W 50. minucie byli bowiem o krok od wyrównania. Alphonse Areola popisał się kapitalną interwencją po tym, jak po wrzutce Neco Williamsa z woleja uderzał Diogo Jota. Jak się później miało okazać, była to najgroźniejsza akcja Liverpoolu.
W 71. minucie bliski wyrównania był też Sadio Mane. Po dośrodkowaniu Naby’ego Keity atakujący gospodarzy uderzył po strzale głową w słupek. Ostatecznie więcej bramek na Anfield jednak nie oglądano.
Za sprawą wygranej Fulham jest coraz bliżej uniknięcia degradacji do niższej klasy rozgrywek. The Cottagers zrównali się punktami z Brighton and Howe Albion.
Manchester City 0-2 Manchester United
2' k. Bruno Fernandes; 50' Luke Shaw M. Rashford
Derby Manchesteru, czyli znak firmowy angielskiego futbolu oraz najciekawsze wydarzenie w 27. kolejce Premier League. Czerwone Diabły miały swoje problemy, ale zapowiadały, że zrobią wszystko, aby powstrzymać rozpędzoną maszynę Pepa Guardioli.
Piłkarze Manchesteru City przez ostatnie miesiące przyzwyczaili kibiców do tego, że to rywale muszą gonić wynik. Derby rządzą się jednak swoimi prawami, o czym przekonaliśmy się już w szóstej minucie. Gabriel Jesus zachował się nieodpowiedzialnie i sfaulował będącego w polu karnym Anthony’ego Martiala. Anthony Taylor nie miał wątpliwości i wskazała na wapno. Odpowiedzialność na siebie wziął tradycyjnie Bruno Fernandes, który przymierzył w lewy dolny róg bramki. Ederson miał piłkę na rękawicy, ale nie zdołał uchronić swojego zespołu przed utratą gola.
Kilka chwil później naciskany przez rywali był Joao Cancelo, który stracił futbolówkę, co sprawiło, że przed szansą na strzelenie gola stanął Luke Shaw. Anglik uderzył jednak zbyt lekko w sam środek bramki.
Manchesterowi United należą się pochwały za pierwsze kilkanaście minut. Zespół Ole Gunnara Solskjaera był dobrze zorganizowany w defensywie i aktywny w środku pola. Zadał oponentowi cios w postaci gola i mógł nastawić się na grę z kontrataku. Czerwone Diabły potrafiły narzucić swoje warunki gry na tyle skutecznie, że gospodarze mieli trudności z odnalezieniem swojego rytmu. Podopieczni Pepa Guardioli utrzymywali się dłużej przy piłce, ale często ją tracili, czego kolejnym przykładem jest zdarzenie w 16. minucie. Wówczas taki błąd przydarzył się Kevinowi De Bruyne, a podwyższyć prowadzenie mógł Marcus Rashford. 23-latek miał trochę wolnego miejsca i uderzył zza pola karnego, ale Ederson zachował czujność.
Manchester City w końcu musiał przejąć inicjatywę i zdominować rywala. Tak też rzeczywiście było, ponieważ goście zostali zepchnięty do momentami bardzo głębokiej defensywy. Wicemistrzowie Anglii oddali w pierwszej połowie 13 strzałów, ale trudno stwierdzić, że któryś musiał zamienić się w wyrównujące trafienie. Uderzenia z dystansu w wykonaniu Oleksandra Zinchenki, czy Ilkaya Gundogana to za mało.
Gospodarze ledwie trzy minuty po wznowieniu gry mogli doprowadzić do remisu. Jesus był ustawiony plecami do bramki i odegrał do Rodriego, który uderzył mocno w spojenie słupka z poprzeczką. Chwilę później przekonaliśmy się o tym, że niewykorzystane sytuacje lubią się mścić.
Dean Henderson dalekim podaniem uruchomił Shawa, który ruszył z indywidualną akcją i odegrał do Rashforda, a następnie otrzymał podanie zwrotne. Anglik opanował futbolówkę i przymierzył świetnie w prawy dolny róg bramki.
Obywatele znaleźli się w bardzo trudnym, ale nie fatalnym położeniu. W 79. minucie wprowadzony z ławki rezerwowych Kyle Walker dośrodkował w punkt do ustawionego w szesnastce Raheema Sterlinga. 26-latek miał doskonałą okazję na zmniejszenie straty, ale źle obliczył tor lotu piłki i goście wciąż wygrywali różnicą dwóch goli. Mimo naporu Obywateli sytuacja nie zmieniła się już i zawodnicy Ole Gunnara Solskjaera wygrali trzeci mecz z rzędu na Etihad Stadium.
Za trzy dni Manchester City rozegra awansem starcie z Southampton. Natomiast w kolejce numer 28, Obywatele zmierzą się na Craven Cottage z Fulham. Z kolei Czerwone Diabły podejmą u siebie West Ham United.
Tottenham 4-1 Crystal Palace
25' Gareth Bale H. Kane; 49' Gareth Bale H. Kane; 52' Harry Kane M. Doherty; 76' Harry Kane H. M. Son - 45' +1 Christian Benteke L. Milivojević
Od początku spotkanie toczyło się pod dyktando Tottenhamu Hotspur, który pierwszy raz defensywę rywali zaskoczył w 25. minucie. Gospodarze odebrali wówczas piłkę rywalom przed polem karnym, w “szesnastkę” wbiegł z nią Harry Kane, a następnie zagrał wzdłuż linii bramkowej do Garetha Bale’a. Walijczykowi pozostało dopełnić formalności.
Gdy wydawało się, że pierwsza połowa zakończy się skromnym prowadzeniem zespołu Jose Mourinho, w doliczonym czasie gry Crystal Palace doprowadziło do wyrównania. Po precyzyjnym dośrodkowaniu Luki Milivojevicia z lewej strony boiska, uderzeniem głową do siatki trafił Christian Benteke.
Druga połowa należała już jednak do Tottenhamu. Cztery minuty po przerwie po raz drugi na listę strzelców wpisał się Bale, który tym razem strzałem głową wykorzystał zgranie piłki przez Kane. Trzy minuty później gospodarze prowadzili już 3:1, a do dwóch asyst gola dołożył Kane. Reprezentant Anglii popisał się w tej sytuacji pięknym uderzeniem zza pola karnego po podaniu Matta Doherty’ego.
Kilkanaście minut później bliski zdobycia kontaktowego gola dla Crystal Palace był Wilfried Zaha, ale piłka po jego strzale z około 20 metrów trafiła w słupek. W 77. minucie padła natomiast czwarta bramka dla Tottenhamu, a po raz drugi na listę strzelców wpisał się Kane. Najlepszy strzelec Kogutów trafił do siatki z bliskiej odległości po dograniu Son Hueng-Mina.
Dzięki tej wygranej Tottenham awansował na szóste miejsce w tabeli Premier League.
-
Chelsea 2-0 Everton
31' sam. Ben Godfrey; 65' k. Jorginho
Od pierwszej minuty meczu inicjatywa należała do zespołu ze Stamford Bridge. Piłkarze Chelsea dłużej utrzymywali się przy piłce i częściej gościli w okolicy pola karnego rywali. Przy pierwszej bramce zostali jednak wyręczeni przez zawodnika Evertonu. Po dośrodkowaniu z lewej strony niefortunnie piłkę do bramki swojego zespołu skierował Ben Godfrey. Jak się okazało był to jedyny gol w pierwszej połowie.
Po przerwie przewaga Chelsea była jeszcze wyraźniejsza. W 53. minucie do siatki Evertonu trafił Kai Havertz, ale gol nie został uznany. Powtórki telewizyjne jasno pokazały, że reprezentant Niemiec w opanowaniu piłki pomógł sobie ręka. Dziesięć minut później utalentowany pomocnik wywalczył dla Chelsea rzut karny, po tym jak został powalony w polu karnym przed Jordana Pickforda. Skutecznym egzekutorem jedenastki okazał się Jorginho.
W kolejnych minutach Chelsea w pełni kontrolowała wydarzenia na boisku, a w ostatniej dziesięciu minutach wypracowała sobie dwie bardzo dobre okazje do strzelenia trzeciego gola. Dwukrotnie zawiódł jednak Timo Werner, który przegrał pojedynki sam na sam z bramkarzem Evertonu. Pickford świetnie interweniował również po strzale N’Golo Kante.
Wynik 2:0 utrzymał się do ostatniego gwizdka sędziego. Chelsea odniosła tym samym kolejne zwycięstwo, które pozwoliło jej umocnić się na czwartym miejscu w tabeli. Obecnie zespół Tomasa Tuchela traci tylko cztery punkty do drugiego Manchesteru United oraz ma cztery punkty przewagi nad piątym Evertonem. Klub z Liverpoolu ma jednak do rozegrania jedno spotkanie więcej.
West Ham United 2-0 Leeds United
21' Jesse Lingard; 28' Craig Dawson A. Cresswell
W pierwszych minutach odważnie zagrali podopieczni Marcelo Bielsy, którzy dwukrotnie umieścili piłkę w bramce strzeżonej przez Łukasza Fabiańskiego. Najpierw do siatki trafił Tyler Roberts, a dwie minuty później jego wyczyn powtórzył Patrick Bamford. Ani jedna z tych bramek nie została jednak uznana. Przy pierwszej miał miejsce spalony, natomiast przy drugiej piłka wcześniej opuściła boisko.
W kolejnych minutach do głosu zaczęli dochodzić podopieczni Davida Moyesa. W 20. minucie rzut karny dla gospodarzy wywalczył Jesse Lingard. Sam poszkodowany umieścił również piłkę na “wapnie”, ale do siatki udało mu się trafić na raty. Pierwsze jego uderzenie wybronił Illan Meslier, ale przy dobitce bramce Leeds był już bezradny.
West Ham United poszedł za ciosem i w 28. minucie zdobył drugiego gola. Po dośrodkowaniu Aarona Creswella z rzutu rożnego do piłki przed bramką dopadł Craig Dawson i uderzeniem głową umieścił ją w siatce. Tuż przed przerwą bliski Dawson był bliski wpisania się po raz drugi na listę strzelców. Tym razem gościom dopisało jednak szczęście, bowiem piłka trafiła w słupek.
Po przerwie na boisku dominowali goście, którzy mieli przygniatającą przewagę w posiadaniu piłki. Zdecydowanie częściej gościli również pod bramką rywali, oddając większą ilość strzałów. Nie przynosiło to jednak oczekiwanego efektu. Już na początku drugiej połowy dobrą okazję zmarnował Patrick Bamford, który mając przed sobą tylko Fabiańskiego uderzył obok słupka.
Bliski zdobycia bramki był również Raphinha, po którego uderzeniu z przewrotki i rykoszecie świetnie interweniował bramkarz reprezentacji Polski. Gościom w drugiej odsłonie brakowało również szczęścia, tak jak to miało miejsce w końcówce, gdy po strzale Raphinhy piłkę z linii bramkowej wybił Dawson. Ostatecznie wynik 2:0 utrzymał się do ostatniego gwizdka sędziego.
Po tym spotkaniu West Ham awansował na piąte miejsce w tabeli Premier League. Dla gości, w których szeregach od pierwszej minuty zagrał Mateusz Klich, była to czwarta porażka w piątym meczu